Jacek Żakowski złożył Andrzejowi Dudzie całkiem fajną propozycję, aby przybył do TOK FM, swobodnie i długo porozmawiał na tematy istotne, a nie propagandowe.
Zwłaszcza że pojawiło się uzasadnione podejrzenie, iż kandydat PiS na prezydenta był lobbystą Grzegorza Biereckiego, gdy ważyły się losy nadzoru nad SKOK-ami.
Duda miałby szansę wytłumaczyć, jak to wówczas było. Przecież nie musiał specjalnie dużo wiedzieć, o co toczy się gra, tak jak dzisiaj niespecjalnie dużo wie o euro (oprócz oceny wysokości swojej gaży brukselskiej w tej walucie).
Przecież to ludzkie – nie wiedzieć. Tym bardziej, że publika słusznie może podejrzewać, że niespecjalnie jest zorientowany w meandrach politycznych.
Podkreślam – ludzkie. Zanim zostaje się wyjadaczem i profesjonalistą kutym na cztery łapy, przechodzi się okres żółtodzioba – żaden wstyd. A Duda jest takim żółtodziobem. Stara się dopasować do roli go przerastającej. Nie te gabaryty, ale za jakiś czas – kto wie.
Przecież nie jest w stanie udźwignąć głównej roli, do której prezes go wtrącił, jak do lochu. To widać miarką prezentowanego intelektu.
Żakowski daje mu szansę na szybsze dojrzewanie. W redakcjach, w których Duda bywał i dziennikarze, którzy obsługiwali go medialnie, nie zasługują na miano pełnych profesjonalistów, to ledwie podróbki, tombaki żurnalistyczne, by nie powiedzieć niedoróbki.
Chyba Duda czuje się odpowiedzialny za sferę publiczną, w której działa. Nie może uciekać tylko w robótki ręczne sztabu wyborczego. To marne szydełkowanie, wszak Polska to ciężka robota.
Namawiam Dudę, przybądź do Żakowskiego. Żeby wygrywać, najpierw trzeba umieć przegrać. Kandydacie spytaj o to Adama Małysza, bądź Kamila Stocha. Na razie oni przynieśli więcej Polsce chwały niż politycy PiS razem wzięci.