Paweł Śpiewak musi bardzo nie lubić Tomasza Lisa, gdy nazywa go w „Rzeczpospolitej” antysemitą – i to dwukrotnie.
Z kolei Tomasz Lis żywi odwzajemnione uczucia do Śpiewaka. Pozywa go na ubitą ziemię wokandy sądowej.
A rzecz biega o tekst w „Newsweeku”, w którym Lis pisząc o Julianie Kornhauserze, teściu Andrzeja Dudy, użył określeń antysemickich.
Czytałem. Tak nie odebrałem. Lisa nigdy bym nie posądził o antysemityzm. Może Śpiewakowi nie spodobało się użycie języka polskiego przez Lisa. A może coś zupełnie innego.
Mianowicie kontekst krytycznego pisania Lisa o Dudzie, a Śpiewak cedował na ten sam krytycyzm w stosunku do wybitnego poety Kornhausera.
Emocje polityczne zaciemniają horyzonty umysłowe. Piszę o Śpiewaku, wszak niepoślednim socjologu. Należy się wobec tego rozchmurzyć.
Jakieś fastrygi puściły w szwach politycznych. Takie pozostałości ucina się i wyrzuca do kosza, a nie połyka, tj. prezentuje publicznie swoje miny i wrażenia.
Korhauser to mój dawny mistrz, tak jak matka Śpiewaka Anna Kamieńska, która mi wręczała laur imienia jego ojca, Jana Śpiewaka.
Wkurza mnie, jak swój na swego skacze z powodu, że fastrygi nie przełknął. Bo niestrawna, koguty.