Andrzej Duda w Święto Pracy padł na kolana – i to w Kaliszu. Katolicyzm Dudy jest żaden, on odczuwa tylko podległość w stosunku do prezesa i kleru. W czterech Ewangeliach nie przeczytacie o Joszui z Nazaretu, aby gdziekolwiek padał na kolana, albo padanie uznawał za cokolwiek pozytywnego.
Zresztą niebyt nazywany Bogiem nigdzie nie domaga się uznania poprzez kolana. Idea Boga ta jest z czasów sprzed Grecji klasycznej, na chwilę odzyskała znaczenie w czasie wędrówki ludów i teraz w Polsce, bo Kościól nie miał takiego znaczenia, jak obecnie w całej historii Polski, włącznie z rokiem 966. Ale trzeba znać historię!
A do władzy dorwała się formacja niespecjalnie zakotwiczona w polskiej tradycji i kulturze. Zwłaszcza takie postaci, jak Duda z Nowego Tomyśla i jego prezes, specjalista od „elementów animalnych”.
Chrześcijaństwo kojarzy im się z kolanami i obrażaniem rozumu. Oto Duda wydukał z siebie w Kaliszu (och, gdyby sięgnął choćby po Marię Dąbrowską): „wiele dobra, które było dobrem narodowym zostało zmarnowane. Często niestety zostało rozkradzione”.
Czyżby to była krytyka pod adresem prezesa? Mniejsza, słabowity intelektualnie Duda znowu coś zapodał, o czym nie ma większego pojęcia. Odezwał się w nim jakiś anty-Balcerowicz.
Polacy! Wybraliście sobie taką nocną zmorę od zaprzysiężeń nielegalnych sędziów TK i „leśnych ruchadełek”.
Poniżej jeden z „przykładów” Dudy, a warto byłoby zacytować Jarosława K. z tamtych czasów transformacyjnych. Ten to rozpuszczał twarz, średnio intelektualny inteligent z Żoliborza.
Ależ Polskę dopadła plaga egipska.