Jarosław Kaczyński ma poważny kłopot z mówieniem. Zwykle mówi to, co mu ślina przyniesie na język. Gdyby był dzieckiem, móżna mu wybaczyć, ale to tetryk.
Prezes po wygranej Brexitu w referendum w Wielkiej Brytanii, od razu wystrzelił ze swoją „dobrą zmianą” dla Unii Europejskiej, a ta zmiana dotyczyć miałaby zmian traktatowych.
No i określił, co i kto stoi za „Unią w ruinie”. Jak to kto i co? „Wina Tuska”. Tusk powinien poddać się do dymisji, odejść, itd.
Andrzej Lepper w grobie się przewraca, bo to jego copyright.
Pojechała na szczyt do Brukseli Beata Szydło i nie zająknęła się o „Unii w ruinie”, ani „winie Tuska”. Czyżby się bała, że „Cyrk made in PiS” nie dostanie żadnych oklasków i nie dopisze frekwencja.
Zupełnie co innego powiedziała Szydło niż lokalny geniusz Kaczyński. Mianowicie: „Państwa obecne na dzisiejszym spotkaniu powiedziały: chcemy być razem. Powinniśmy zrobić wszystko, by się dziś nie dzielić, by nie następowały podziały. Jest wola, żeby szukać jedności”.
Powyższy passus dobrze świadczy, jaką osobą w ruinie intelektualnej i retorycznej jest Beata Szydło.
Za to Donald Tusk – gospodarz szczytu – nie zapomina języka w gębie i dokładnie powiedział, a nawet peryfrastycznie wskazał, kto jest klownem w cyrku na tournee:
- Ku mojemu miłemu zaskoczeniu – bo ja nie jestem entuzjastą zmian traktatowych – nie padł ani jeden głos na rzecz zmiany traktatowej. A zatem czasami co innego mówi się w swoich krajach, ale tutaj w Brukseli ludzie nabierają może dystansu do własnych emocji.
Następny szczyt unijny bedzie miał miejsce w połowie września w Bratysławie. PiS do tego czasu wystarczająco w Polsce zdemoluje, aby Komisja Europejska, tudzież Wenecka, mogła wydać kolejną opinię o niepraworządności.